poniedziałek, 27 czerwca 2016

Wakacyjnie - cudowna Karwia


                   Zaczęło się. Ten czas, na który czekają wszyscy - dorośli i dzieci, młodzi i starzy. Zapracowani, leniwce i ci, którzy udają, że go nie lubią. Lato. Wakacje. Czy wstrzelimy się z urlopem w ten czas czy też nam się nie uda - zawsze okres wakacyjny kojarzy się z przyjemnością i swobodą. Mi osobiście za każdym razem kojarzy się z wakacjami z dzieciństwa, które spędzałam u cioci na wsi. I nie było piękniejszych dni od tamtych właśnie...




Na wakacje z chłopakami jeździmy zawsze razem. Nie dlatego, że musimy. Nie dlatego, że przypisujemy do tego jakąś wyższą ideę. My po prostu lubimy jeździć razem, poznawać razem nowe miejsca, przeżywać, pokazywać, uczyć się. Fajne to jest i tyle. Sama sobie nie wyobrażam nie zabrać urwisów na wakacje. Ulubione miejsce w górach już Wam pokazałam, za to dziś zajmę się naszym polskim morzem. Długo objeżdżaliśmy jego brzegi w poszukiwaniu miejsca, które byłoby dla nas jako rodziny idealne. Najczęściej pożerał nas tłum młodziutkich kogucików na polowaniu i ślicznych panienek na wydaniu. Uroczych i głośnych jak my niegdyś ;) Bansujących w takt muzyki, której po zmroku zmuszone jest słuchać całe nadmorskie miasteczko. I dobrze? Dobrze - dla nich, bo na wszystko jest czas. Nam było potrzebne miejsce ciche, przyjazne dzieciom, rodzinne. I taka okazała się Karwia. Mała, cudownie położona, spokojna. Rodzinna!


Dlaczego to miejsce? Woda jest tu niesamowicie czysta, plaża sypka i delikatna. Do morza dodatkowo wpływa rzeczka, która tworzy malutkie, czyściutkie rozlewisko. Takie, które sięga dzieciom góra do pasa, jest nagrzane od słońca. I pozbawione wysokich fal. Idealne do zabawy dla małych dzieci!



Ale zaraz obok już można przeskakiwać przez morskie bałwany. Już można z chichotem zwalczać morskie potwory! Troll uwielbia morze, jest nad nim dziki swoją tylko dzikością i nieskrępowany!



Nie ma wielkiego znaczenia, czy pogoda dopisuje czy nie. Zawsze nad morzem znajdzie się coś do zrobienia. Troll dwa lata temu (bo zdjęcia sprzed dwóch lat właśnie) dostał swój pierwszy aparat i biegał z szaleństwem w oczach po plaży, fotografując swoją wizję przyrody.


Niedaleko, we Władysławowie, znajduje się park z makietami zwierząt morskich naturalnej wielkości. Powiem szczerze, że robi wrażenie!










W samym środku parku, żeby było zabawniej, stoi olbrzymi plac zabaw. Całość położona jest na płaskim, niezalesionym terenie - radzę zaopatrzyć się w kremy z filtrem, coś na głowę i duże ilości wody, bo sklep po drodze jeden...



Ale nawet jeśli pogoda przestaje dopisywać, plaża jest miejscem magicznym i cudownym. Wystarczy troszkę wyobraźni i chęci. My za każdym razem bawimy się wspaniale. Takie dni są dla mnie naładowaniem akumulatorów. Nie spieszymy się nigdzie, wygłupiamy i przytulamy jeszcze więcej niż zazwyczaj. Mam w środku wtedy taki balonik ze szczęściem, który pęcznieje za każdym razem, kiedy spojrzę na swoich chłopaków...







Przypomnę tylko o jednym - morze rządzi się swoimi prawami i strasznie dużo tu badziewek przyciągaczy uwagi dziecka. To jedyna rzecz, która mnie trochę irytuje. Ale kiedy nauczyłam się być trochę bardziej elastyczna i zaczęłam niektóre rzeczy odpuszczać (co nie jest proste, kiedy przez resztę roku człowiek mimo starań ciągle gdzieś biegnie) - nawet badziewka stały się znośniejsze.




Podejrzewam, że jest więcej miejsc na naszym pięknym morzem, które z otwartymi ramionami przyjmą rodziny z dziećmi. My jednak zostajemy wierni Karwii - trzyma ona nasze wspaniałe wspomnienia, jest znana jak własna kieszeń, ale jednocześnie magiczna, cudowna i kojąca. Warto ją odwiedzić i naładować akumulatorki słońcem i dużą ilością jodu. W tym roku mamy zamiar odwiedzić ją już w czwórkę :)


Czytaj dalej »

piątek, 10 czerwca 2016

Waga płci.

               Nigdy nie marzyłam o wspaniałych zaręczynach. Wzruszających, pięknych. Takich, o których się opowiada historyjkę po latach, rozczulając otoczenie i wzbudzając zazdrość. A takie miałam!
              Nigdy nie marzyłam o dużym, niesamowitym weselu. Z biała suknią, tłumem gości. Kwiatami, prezentami, olbrzymim tortem i przyśpiewkami. Zdarzyło się tak, że takie miałam.
              Nie byłam typową dziewczynką, zdecydowanie. Ale o jednym marzyłam, odkąd pamiętam: o córce. Właściwie nie marzyłam. Ja byłam zawsze zupełnie, spokojnie pewna, że córkę mieć będę. Nikt nie był w stanie tej pewności we mnie zachwiać. Tym bardziej, że w domu zawsze słyszałam - "Córka to córka, do rodziny zawsze wróci. Syna wychowuje się dla rodziny żony". Dodam, że mam dwóch braci. Obaj obłędnie kochani i żaden w rezultacie nie potwierdził tych słów :) A są już od dawna dorośli i sparowani. A jednak - córka to córka...

               W piwnicy mam pudło. W nim skarby zbierane dla córki. Skarby, które pamiętają mnie dzieckiem - moje lalki, liściki, kolorowe karteczki. Sukienka uszyta przez mamę na bal ósmoklasistów (taki był kiedyś, naprawdę :) ). Sukienka ze studniówki. I ta najważniejsza - przerobiona sukienka ślubna mojej mamy, założona przeze mnie na poprawiny własnego wesela. Biżuteria po babci. Pamiętniki... Wszystko dla niej, dla tej przyszłej.



Kiedy okazało się, że Trollowi dynda coś między nogami, byłam w 14 tygodniu ciąży. Szybko przestawiliśmy się na chłopca, szczęśliwi niebotycznie z powodu zbliżających się narodzin pierwszego dziecka. Będzie starszy brat. Dla przyszłej siostry, oczywiście. Tak myśleliśmy. Urodził się wspaniały i bardzo chłopięcy. Mój cudowny mały mężczyzna. Poznałam miłość matczyną, chociaż nie była ona ani łatwa, ani oczywista od pierwszego oddechu. Za to była i jest cudowna. Wszechobecna i obezwładniająca.



Troll rósł. W chłopięcym świecie. Rosłam i ja z nim - zafascynowana i uczestnicząca w tym chłopięcych cudownościach. Zawsze byłam trochę chłopczycą, pasował mi ten obcy świat, który mogę poznać od podszewki. Fascynowało to, że bez naszego wskazywania i popychania, w Młodym ujawniały się stereotypowo chłopięce cechy. Ukochanie autek (olewał zabawy misiami, lalkami, gotował czasem ze mną, ale bez szału), piłki nożnej, superbohaterów. Mój mały, doskonały mężczyzna. Najwspanialszy na świecie.



I nadszedł dla nas czas na kolejne dziecko. Początkowo, przerażona różnymi wydarzeniami, które spotkały nas po drodze do drugiego malucha, myślałam tylko - bądź, bądź, zostań ze mną, po prostu bądź! A później nieśmiało pojawiała się myśl - bądź... córeczką. Gdzieś poza mną, gdzieś, gdzie nikomu nie dawałam zajrzeć, co sama zaprzeczałam przed światem. Ale ta myśl była, głęboko we mnie, i wstydliwie nie wyglądała na światło dzienne. Podsycały ją rozmowy ze spotkanymi ludźmi. W warzywniaku: "To teraz czas na dziewczynkę!" W pracy: "Życzę ci córeczki!" Podczas spotkania ze starymi znajomymi: "Oby była córeczka tatusia". Długo czekaliśmy na słowa lekarza - "Drodzy państwo, to dziewczynka!" Wychodziłam z gabinetu jako triumfator. Nie mogłam odkleić uśmiechu z twarzy. Jeszcze dziś, kiedy o tym piszę, czuję ten wzbierający w piersi balonik ze szczęściem. Ona, ona, ona. Od maleńkości wymarzona. Córeczka, córunia, córcia. Moja! Kupowałam ubranka dziewczęce, sukieneczki, dodatki. Wszyscy uśmiechali się i gratulowali. Och, jacy byli uśmiechnięci i gratulujący! Och, jacy szczęśliwi!



A potem nastała cisza w eterze. Cisza śmieszna i upokarzająca, bo dotycząca tak mało ważnej rzeczy jak płeć. Nie zdrowie, nie wspaniały rozwój, ale płeć właśnie. Miesiąc przed porodem, kiedy maluszek się obrócił głową w dół, usłyszałam: "Wie pani, maluch wywinął nam psikusa. To jednak chłopiec - tu widać jajeczka". Cisza. To, co poczułam, zawstydzać mnie będzie do końca życia. Kiedy dzwoniłam do wszystkich i informowałam o pomyłce lekarza - w słuchawce za każdym razem zapadała cisza. Chwilowa, przykryta później, ale cisza. Ile razy słyszałam - "Oj, nie udało się?" "Szkoda, że nie dziewczynka" "Trzeba będzie jeszcze próbować". Każde współczucie, każde kiwanie głową z litością - było dla mnie jak kopniak w mój obolały od cichego, wstydliwego płaczu brzuch. Chłopiec. Drugi. I jaki wstyd, że mi tak źle. Chłopiec...
A lekarz powiedział, że to koniec, basta, to ostatnie i nie ma mowy o następnym. Nie wolno i już. Więc na tym się skończy, myślałam. Na tym będzie koniec z moimi marzeniami, moimi pudłami w piwnicy. Koniec.



I urodził się on. Do ostatniej chwili, kiedy pokazali mi najpierw aż sine jajeczka, a dopiero potem głowę, miałam nadzieję, że wszyscy lekarze świata się pomylili. I że to nie chłopiec. Ale nie - nie pomylili się. To był chłopiec. Tak wspaniały, że zachwyciłby gwiazdy same, tak śliczny, że zawstydziłby słońce. Najcudowniejszy, malutki, cały mój. Ufny. Tak grzeczny, tak spokojny, jakby bał się, że musi na moją miłość zasłużyć. A nie musiał - po prostu był. Jak z Trollem do miłości musieliśmy dojrzeć, tak z Niedźwiedziem nie było dojrzewania - był wybuch, spektakularny i tak głośny, że chyba słychać mnie było w całym kosmosie. On był idealny! Idealny!




Nie będę mogła porozmawiać z dzieckiem o Krainie Lodu (mimo że starszy już oglądał) - słucham o Lego Ninjago i wiem, kim jest Kai! Nie uszyję lalki szmacianki, bo moj dziecko biega z figurkami transformersów. Nie zbuduję domku dla lalek z zielonymi okiennicami. Doskonale znam się za to na parkingach i sterowanych samolotach. Nie dla mnie wystawy lalek porcelanowych - biegam z chłopakami na zjazdy starych aut i sprzętu wojskowego. Jestem w tym MISZCZEM!




Czy mi żal? Tak, czasem. Są małe chwile, kiedy słyszę znowu od obcych:  "Dwóch chłopców? Oj, nie udało się?" Albo widzę małą, śliczną dziewczynkę z zaplecionymi misternie włosami i wiem, ze ja takiego warkocza nie zrobię. Jest ułamek sekundy, kiedy wchodzę do sklepu dziecięcego i ciągle jeszcze odwracam wzrok od działu dziewczęcego. Czy się tego wstydzę? Nadal tak. Czuję, że nie powinnam tak myśleć i czuć. Wiem, że jest ogromna część osób, która mnie za to oceni, nie zrozumie... Czy czuję się gorsza, bo nie mam córeczki? Nie byłabym w stanie czuć się gorsza,kiedy przytulają się do mnie tacy wspaniali mężczyźni! I wszyscy trzej oni w domu kochają mnie najbardziej na świecie. Jestem niezwykle wyróżniona! Czy zamieniłabym któregoś z moich pięknych chłopców na piękną dziewczyneczkę, której mogłabym splatać włosy? Nigdy w życiu! A pudła w piwnicy? Może doczekają wnuczki :)




Czytaj dalej »

poniedziałek, 30 maja 2016

Dzień Dziecka - inspiracje wydawnicze

       Jeszcze jeden dzień dzieli nas od tego, na które nasze dzieci czekają. Z taką tęsknotą, jak szczeniaczki machające ogonkami i mające problemy z ustaniem w jednym miejscu. Jeżeli ktoś jeszcze chce swojemu promyczkowi coś kupić, polecam książkę. Nie dość, że to coś, co fascynuje, rozwija wyobraźnię, to jeszcze jest pamiątką do końca życia. Jeśli tylko obchodzi się z nią w odpowiedni sposób.
      Książki u nas są dodatkowym domownikiem, zajmują mnóstwo miejsca, wyglądają z każdego zakamarka. Czytamy namiętnie, pasjami. W każdym pomieszczeniu, O każdej porze. Na szczęście Trolla też tym zaraziliśmy. Czytamy mu od najmłodszych lat. W ogromnych ilościach po prostu. Na tyle został czytaniem zainfekowany, że w wieku pięciu lat sam zaczął czytać - bez naszej ingerencji. Jak to zrobił - pozostanie dla mnie na zawsze największą tajemnicą.
    Część pozycji, które polecam, znajduje się w naszym domowym zaciszu. Część jest wypożyczana z biblioteki, gdzie Troll ma od trzech lat własną kartę. Zaczynamy :)

1. ANIMALIUM



Nowa pozycja u nas, zakochani jesteśmy wszyscy. Albumowe wydanie. Atlas zwierząt z rysunkami w stylu starych rycin. Ilustracje Katie Scott powalają, a i tekst jest zrozumiały i interesujący. Według mnie - książka dla pokoleń!





2. SKRZATY


Pozycja z mojego dzieciństwa. Dostałam na dziewiąte urodziny. Jest niesamowitą podróżą w świat pełen magii i niezwykłości. Nie zliczę, ile razy przeglądałam z namaszczeniem jej karty. Rysowałam domki skrzacie, robiłam na kocu skrzacie pikniki. Ta książka wiele lat żyła w mojej wyobraźni. Teraz ożywa w wyobraźni Trolla. Absolutnie cudowna!







Oprócz wiadomości, znajdują się w niej też skrzacie opowieści - ciekawe i zabawne.



3. MAPY


Niesamowita podróż po krajach świata. Ilustracje wykonane z zegarmistrzowską pieczołowitością. Wiadomości o krajach zdobywa nie tylko Troll, ale też my! A dzięki obrazkowej formie - szybciej zapadają one w pamięć. Świetna!





4. LEGO STAR WARS - SŁOWNIK ILUSTROWANY


No trudno - tu coś raczej chłopięcego, chociaż nie zarzekam się, bo i dziewczynki czasem mogą być zainteresowane. Moje dziecko książkę tę traktuje z wręcz nabożną czcią. To zbiór WSZYSTKICH zestawów Lego, które powstały na kanwie kultowych Gwiezdnych Wojen. Wszystko posegregowane, opisane i opatrzone pięknymi zdjęciami. Hit dla maniaków!









5. WIELKIE ODKRYWANIE ŚWIATA


A co powiecie na lekturę, która będzie jednocześnie motorem do działania? U nas zdecydowanie do wspólnego odkrywania świata zainspirowała ta seria. Dla dziecka - niezwykła, magiczna wręcz. Rozwija ciekawość świata, zadziwienie nim. Jest jedno "ale" - polecam rodzicom, którzy mają czas i chęci do wykonywania tych zadań. Bez tego książka pozostanie tylko książką - do tego mało dla dziecka zrozumiałą. U nas sprawdziła się niesamowicie, bo mamy w domu małego odkrywcę, chętnego do działania :)




6. POD WODĄ, POD ZIEMIĄ



Kolejna pozycja Mizielińskich. Cóż mogę rzec poza tym, ze znowu zachwyca?.. Precyzja obrazków jest wspaniała, a uchwycenie tematu zasługuje zdecydowanie na podziw.






7.  MAGICZNE DRZEWO - cała seria


Trafiliśmy na nie w bibliotece półtora roku temu. W tym czasie przeczytaliśmy wszystkie tomy. Troll się zachwycał, przeżywał z bohaterami kolejne przygody. Zapamiętywał, co dla mnie było niebywałe, że tak dokładnie wszystko pamięta! My byliśmy zachwyceni wartką fabułą, wprowadzaniem świata magicznego w realny. Porywająca!

8. PAN KULECZKA - wszystko :)


Pan Kuleczka został przez nas połknięty jeszcze przed Magicznym Drzewem. Przygody zabawnego dorosłego, który jest zdecydowanie taki, jakim chciałyby go widzieć dzieci, są przezabawne. A najśmieszniejsza w tym jest jego podręczna "banda" - pies Pypeć, kaczka Katastrofa i mucha Bzyk-Bzyk. Młody tarzał się ze śmiechu. Przyznaję, ze my troszkę z nim ;)

9. PRZYGODY TAPPIEGO


Na razie przeczytaliśmy jeden tom, ale już Wiking Tappi skradł nasze serca. Prosta, ale pełna uroku opowieść o ogromnym, dobrodusznym mieszkańcu północy chwyta za serce, bawi i rozwija wyobraźnię! Przy tym podzielona jest na na tyle krótkie rozdziały, że spokojnie mogą służyć jako krótkie czytadło przed snem.


Mój wpis już jest tak długi, że nie jestem pewna, czy ktoś dotarł do końca :) Ale o książkach mogłabym godzinami, stronicami! Moim zdaniem każda z tych pozycji powinna się znaleźć jeśli nie w dziecięcej biblioteczce, to w dziecięcej pamięci. 
A Wy macie jakieś ciekawe pozycje wydawnicze? Baaaaardzo chętnie poznam!
Czytaj dalej »