czwartek, 28 kwietnia 2016

Kim jestem?

Są dni, kiedy wymęczona jak stara szczoteczka do zębów, klapię sobie rozczapierzona na najbliższym krześle i czuję, jak ulatuje ze mnie powietrze. Po całym dniu walki, po każdej minucie pamiętania, przypominania, planowania, w końcu słyszę dźwięczącą ciszę w domu. Jest piękniejsza niż muzyka.
Wlewa się w serce, rozchodzi ciepłem po wszystkich członkach. Daje ukojenie. Wtedy w spuchniętej od nadmiaru bodźców głowie nieśmiało zapala się pytanie - czy jestem jeszcze sobą? Czy coś straciłam po drodze? Kim dziś, w tym momencie mojego życia, jestem? Bo już na pewno nie tą dziewczyną sprzed 15 lat...
Łypię jednym leniwym okiem w lusterko stojące na komodzie.




W pierwszej kolejności, najważniejszej dla mnie - jestem kobietą. W każdej sytuacji staram się o tym pamiętać, bo kobietą być uwielbiam :) Uwielbiałam jako nastolatka, kiedy mazałam w licealnej toalecie oczy na kształt pandy i nakładałam tony tuszy oblepiającego ciężko rzęsy. I czułam się kobieco mimo glanów podbitych blachą. Uwielbiałam jako młodziutka dziewczyna, która dla narzeczonego ubiera zwiewne sukienki. Zdejmuje też. Te sukienki. Dla narzeczonego - oczywiście. Uwielbiałam, kiedy nosiłam pod sercem pewne małe pasożyty, co to się rozpychały waląc po żebrach i nerwie kulszowym. I dzisiaj też uwielbiam. Chociaż paznokcie połamane, bo nie ma czasu na ładne opiłowanie ich w migdałki, a lakier nakładam od święta. Ale każdego dnia oko maźnięte tuszem, policzki ciapnięte różem. Bez tego czuję się nago...

Po drugie - żoną jestem. Wybranką mojego wybranka. Kochanką. Praczką i sprzątaczką. Domowym menedżerem. Księgową czasem. Budzikiem i kucharką. Po wielu latach małżeństwa ciągle łapię się na tym, że z rozrzewnieniem spoglądam na obrączkę na moim palcu. Już nie taką błyszczącą, już trochę sfatygowaną. Ale dla mnie oznaczającą wielką miłość. I za każdym razem smakuję tak samo w ustach wyrazy "mój mąż". Snuję opowieści i pada "Mój mąż wczoraj..." i już - czuję ciepło na języku i dumę z tego wyrażenia. Czyli że żoną na pewno jestem!

Przesuwam dłońmi po "nie moim" brzuchu. Zostały na nim ślady, bo matką jestem również. Matką dwóch Książątek domowych, różnych jak ogień i woda. Jestem więc wróżką, osłoną przed światem, podporą. Generałem i przytulakiem. Karmicielką, powiernicą. Chodzącą miłością i troską...

Zezuję dalej w lusterko. I co? I to już? Koniec moich ról? Nieeeee, nieprawda. Jestem córką, pracownicą, przyjaciółką. Synową jestem, ogrodnikiem amatorem. Jeszcze kierowcą. I mentalną nastolatką na koncertach. Zezuję dalej i muszę się przyznać - wściekłą małpą też jestem, niezrównoważoną psychicznie bywam, złośliwą mendą, zmęczoną babą z zakupami.

Ról we mnie tyle, że czasem zastanawiam się, jak się pomieściły w jednym ciele... Cisza w domu jest coraz bardziej dudniąca, zdaję sobie sprawę, że moje rozmyślania pochłaniają mi konkretną dawkę snu, którego mam jak na lekarstwo. Już nie zezuję, już wskakuję do łóżka modląc się o przespaną noc.

A Wy kim jesteście?...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za komentarz :)